poniedziałek, 17 listopada 2014

Things I hate about Spain

Dziś trochę nietypowo, podzielę się z Wami moją listą rzeczy których NIE znoszę.

Wiele osób myśli, że mieszkanie w Hiszpanii to wieczne wakacje. Owszem, jest bardzo dużo plusów, o których w Polsce można tylko pomarzyć: słońce przez cały rok (nawet zimą wychodzą dobre zdjęcia w plenerze), wspaniała kuchnia śródziemnomorska, o której mówią, że jest bardziej skuteczna w odchudzaniu od liczenia kalorii (jak donosi TUTAJ BBC), plaża, która zazwyczaj znajduje się nie dalej niż 200-300 km (chyba, że mieszkasz w Madrycie). Muszę też przyznać, że ludzie są jakoś milsi, począwszy od sąsiadów, którzy jak tylko pojawisz się w drzwiach ich portalu, nawet przypadkiem i z wizytą, od razu Cię pozdrawiają. Pani w supermarkecie już zna Twoje przyzwyczajenia: mimo, że standardowo pakuje klientom zakupy w plastikowe worki (!), z góry wie, że przyjdę z własną. Nie mówiąc już o serach, winie i oliwie z oliwek, którą Włosi nierzadko przepakowują do swoich butelek 'made in Italy'.

No dobrze, ale miało być o rzeczach, których nie cierpię.

1. Godziny otwarcia.

Przez pierwszy rok w Hiszpanii myślałam, że wszystkie restauracje na mojej ulicy są permanentnie zamknięte. Nie rozumiałam tylko, dlaczego wciąż wisiały tablice z nazwami. Dopiero kiedy przeszłam się tą samą ulicą po 21.00 odkryłam, że nie tylko nadal działają, ale mają sporo klientów. No tak, ale ja o tej porze nie jestem już głodna!
Dla niewtajemniczonych, restauracje w Hiszpanii są otwarte od 12.00 - 16.00 i wieczorem od 20.00 do 24.00 z małymi wariacjami, tzn. mogą na przykład otwierać pół godziny lub całą godzinę później.

Niestety ze sklepami nie jest lepiej. Na przykład teraz, godzina 15 z minutami, a ja potrzebuję podszewkę do mojej nowej torby. Nic prostszego - ktoś by pomyślał, tylko iść do sklepu. Niestety, sklepy również mają swoje własne godziny otwarcia i do 16 lub 16.30 lub 17 (lub 17.30) są pozamykane. Wiele razy się nacięłam, kiedy liczyłam na to, że przed pracą (zaczynam o 17.00) coś uda mi się kupić - akurat ten sklep była zamknięty do 17.30. Sklepy są otwarte też rano, od 10.00 - 14.00 lub 13.00 (tylko się nie spóźnij!). I bądź tu człowieku mądry.

Trzeba jeszcze dodać, że poszczególne sektory mają prawnie zapewnione dni wolne, i tak na przykład sklepy z odzieżą w poniedziałki rano mają wolne, a kioski z prasą w piątki po południu i wieczorem - tak więc nowej Burdy, mimo, że wyszła w zeszły piątek - kupić nie mogłam.

2. Godziny pracy.
Ja akurat narzekać nie mogę, bo pracuję tylko wieczorami - nie ma to jak szkoła językowa. Ale większość ludzi pracuje od 9 rano do 21. Z 3-4 godzinną przerwą na obiad w środku dnia, w ciągu której nie można nawet się przejść po sklepach, bo wszystko jest ZAMKNIĘTE. W miastach godziny szczytu w ruchu ulicznym się duplikują: rano, w południe, po południu i wieczorem (po 21.00). I dzień z głowy.

3. Szkoła od 3 roku życia.
Niedawno w związku z wprowadzeniem w Polsce obowiązkowej edukacji od 6 roku życia porównywano wiek inicjacji szkolnej w różnych krajach Europy. I dowiedziałam się, że w Hiszpanii do szkoły idą sześciolatki. Bzdura! Nie znam nikogo, kto by tak późno zaczął edukację! Tu dzieci wysyła się do pierwszej klasy w wieku lat 3, czasem 2,5 roku. Jedyny warunek - nie mogą już robić w pieluchy.
Dodam tylko, że Hiszpania jest w ogonie jeśli chodzi o edukację, za to w czołówce jeśli chodzi o tzw. fracaso escolar, czyli liczbę osób, które nie kończą szkoły podstawowej.

4. Strefa czasowa.
Jeśli chodzi o godzinę w Hiszpanii to mamy do czynienia z autentycznym kuriozum. Mimo, że przez półwysep Iberyjski przechodzi południk Greenwich, w dodatku przez jego wschodnią część, godzina jest ta sama co w Polsce. Ba, latem jest to godzina, która patrząc na czas słoneczny, przypada na Kijów i Sankt Petersburg. W praktyce oznacza to, że wszystko jest rozstrojone o 1-2 godziny. Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego Hiszpanie uważają 7 rano za środek nocy? Bo faktycznie jest to 5 rano. Całą prawdę widać na zegarach słonecznych, które wskazują godzinę (lub dwie) wcześniej.
Skąd to się wzięło? Pewien okryty złą famą dyktator, Francisco Franco, zmienił oficjalną godzinę w Hiszpanii już na samym początku swoich rządów, żeby... mieć taka sama jak jego najlepszy przyjaciel w Berlinie! Nie będę mówić kto. Ciekawe, że po zmianie ustroju w latach 70-tych nikt nie pomyślał, aby wrócić do normalnej strefy czasowej. Z drugiej strony, Hiszpanie się całkiem dostosowali do takiego trybu życia, i szkoła zamiast o 8.00, staruje o 9.00 rano. Kolacja o 23.00 wcale nie wypada tak późno jeśli odejmiemy dwie godziny...

5. Kierowcy nie używają kierunkowskazów.
Szczególnie na rondach. A jeśli już to robią, to zazwyczaj mylą kierunek: pokazują w prawo, a jada w lewo. Mimo to, wypadków (tych śmiertelnych) jest w Hiszpanii 3 razy mniej niż w Polsce. Dlaczego tak się dzieje? Hiszpanie jeżdżą wolniej, zwłaszcza w miastach. Na początku wydawało mi się, że ruch odbywa się w zwolnionym tempie ;) W moim mieście jest to ok. 30 km na godzinę, mimo, że dozwolone jest 50. Drugi powód jest taki, że kierowcy zatrzymują się przed przejściem dla pieszych. A trzeci, bardzo prozaiczny, bo zwyczajnie uważają na to co się dzieje na drodze, nie ufają znakom drogowym tylko bacznie obserwują co robią inni uczestnicy ruchu.
Jeszcze na marginesie: jeśli Wam życie miłe, nigdy, ale to przenigdy nie pchajcie się na portugalską autostradę!!!

6. Zimno!!
Mogłoby się wydawać, że to w Polsce powinno być chłodniej. Owszem, temperatura zimą spada poniżej zera, pada śnieg itp. W Hiszpanii widziałam śnieg dwa razy - dzieci wybiegały na ulicę i pozwalały, by płatki pokryły im głowy (następnego dnia nie pojawiły się w szkole, oczywiście). Jednak osobiście wolę -2 stopnie w Polsce niż +6 w Hiszpanii. Przy minusowej temperaturze cała wilgoć po prostu zamarza, a przy 6 stopniach i dużej wilgotności można mieć na sobie 3 swetry i gruby płaszcz, a wilgoć i tak znajdzie drogę do ciała i odpowiedni je ochłodzi...


Żeby było jednak sprawiedliwie, muszę przyznać, że zapuściłam tu już korzonki :)
Na koniec parę fotek dla wytrwałych, którzy dobrnęli do końca mojego wylewnego posta. Jak widzicie, szala jednak przechyla się na korzyść Hiszpanii :)

Gorące źródła w Ourense - wstęp wolny!
Jak w bajce - plaża As Catedrais na północy
Zamburiñas - anyone?
Prehistoryczna osada znana dzisiaj jako Santa Tegra - Hiszpania była zamieszkana
na długo przed pojawieniem się Rzymian...

... a wszystko przez to, że nie mogłam iść po podszewkę.

16 komentarzy:

  1. I dobrze, że nie mogłaś! Dziękuję Ci za umilenie wieczoru!
    Niby marudzenie, ale ciekawe. Też nie mogłam przywyknąć do sjestowego trybu życia, ja przy wyjazdach do Włoch. Na krótszą metę, ale wiem, co czujesz;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha! Widzisz, tyle siedzę w Hiszpanii, a sjesty wciąż nie znoszę i w dodatku nadal narzekam jak prawdziwa Polka ;)

      Usuń
  2. Ciekawe :) dużo można sie dowiedzieć z takich Twoich postów! Płaza wyglada pięknie i osada mega ciekawostka aż chcialoby sie zobaczyć więcej zdjeć!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OK, zapamiętam i będę czasem zamieszczać jakieś zdjęcia. A tymczasem zachęcam do wpisania w Googla np. Santa Tegra. Czego nie zobaczymy na tych zdjęciach to wielkość osady, która była prawdziwą metropolią i pokrywała naprawdę sporą powierzchnię.

      Usuń
  3. Boskie widoki, przebolałabym sjesty i inne rzeczy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przypomniał mi się mój krótki pobyt w Hiszpanii- doszłam wtedy do wniosku, że miałabym problemy z życiem tam :). Po prostu jest inaczej z godzinami (jak jej późno to mam straszne sny - poważnie koszmary), a u nas też są prehistoryczne osady i wolę bigos i kiszoną kapustę z grzybami od małży. Nie wiem co w tym jest, ale nie przepadam za nimi, próbowałam się przekonać, ale są jakieś takie oślizgłe strasznie. Jak mój facet je pokroi i przygotuje wcześniej, a potem doda do czegoś, to są ok, ale takie w muszelce, bleeeeeee.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam ten sam problem! Przekonałam już mój żołądek, żeby akceptował jedzenie o 21 i nawet trochę później. Problem w tym, że często kończę pracę po 21 lub nawet o 22, więc kolacja zazwyczaj na koszmarne konsekwencje. Już wiem też, że muszę unikać mięsa i wędlin na noc. Zwykła kanapka z serem lub dżemem (ku rozpaczy mojego faceta) to moja ulubiona kolacja.
      Chociaż sama jestem fanką małży, tęsknię za kapustą kiszoną!! Nie ma to jak polskie jedzenie!!

      Usuń
    2. Mój facet się śmieje, ze z moim późnym jedzeniem jest jak ze zmiana w gremlina :P. Nie wiem czemu tak jest, ale jedyne co mogę wtedy zjeść to sałatka czy coś tyci-drobnego :P
      Trzymaj się ciepło!!!!

      Usuń
  5. Nigdy nie byłam w Hiszpanii i z jednej strony ciągnie mnie, bo flamenco, które uwielbiam i które chciałabym podszkolić u źródła, świetna kuchnia (swoją drogą w porównaniu z holenderską każda jest świetna), piękne krajobrazy i ciepło, ciepło, ciepło... z drugiej osobiste skojarzenia ciągle mnie jeszcze odpychają.
    Bardzo fajny post Mówi nie tylko o Hiszpanii, ale także trochę o Tobie. Poproszę częściej takie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Flamenco to tylko wierzchołek góry lodowej! Nie wiem jakie tam masz tam osobiste skojarzenia, ale polecam się przejechać i samemu przekonać!

      Usuń
    2. Oj, nie pisz, że flamenco to wierzchołek góry, bo zacznę szukać pracy w Hiszpanii ;)
      W Polsce chodziłam do szkoły flamenco i było to nie tylko świetne zajęcie ruchowe, ale przede wszystkim czysta, nieokiełznana energia dająca kopa na cały tydzień.

      Usuń
  6. Hahaha świetny wpis! Chyba zrobię kiedyś podobny o Paragwaju, bo każdy też zachwycony, że tu jak w raju, a przecież tak nie jest ;-) Punkt o zimie rozumiem w stu procentach! - u nas to samo :-) Czy jako Polka w szkole językowej w Hiszpanii uczysz angielskiego? ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrób koniecznie! Jestem bardzo ciekawa!
      W szkole językowej uczę angielskiego, ale miałam też grupę Hiszpanów, których uczyłam polskiego - chcieli się trochę przygotować przed wyjazdem na Erasmusa.

      Usuń
  7. Bardzo fajny post :) Można się czegoś dowiedzieć, zwłaszcza takie "szczegóły" jak godziny otwarcia :) Pamiętam podobną sytuację, jak szukaliśmy obiadu w jakimś małym miasteczku pod Paryżem. Godzina 16 czy 17 to nie jest pora na jedzenie ;)
    Rób częściej takie wpisy :) Chociaż w pierwszym odruchu sprawdziłam, na jakim blogu jestem ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawy post :-) na kilka rzeczy bym nie wpadła!

    OdpowiedzUsuń